Jeden z ostatnich procesów czarownic miał miejsce na ziemiach kłodzkich
W roku 1660 w niemal całym hrabstwie na terenach dzisiejszego województwa kłodzkiego trwała zaraza. Śmierć była na tyle bezlitosna, że w tych czasach zaczynało brakować trumien i miejsc na pochówek tak wielu ciał. Niektóre opisy z tamtych lat przyprawiają o realne ciarki na plecach, gdy wspominamy wszechobecną zarazę, która powodowała śmierć tysięcy osób. Zdaniem niektórych osób sytuacja z tamtych lat w pewnym sensie przypomina to, co dzieje się teraz. Ponieważ doświadczyliśmy zarazy powiązanej z covidem, jednak na mniejszą skalę rażenia.
Nasza historia zaczyna się jednak od poczynań jednego z handlarzy w Kłodzku. Na swoim straganie miał ubrania, które w przeszłości kupił w Austrii od osób chorych na dżumę. W ten sposób na te tereny przedostała się choroba, która pochłaniała dosłownie tysiące istnień. Był to jednak czas nie tylko tragedii związanych z chorobami.
Oskarżanie innych o zarazę
Ludzie mieli w zwyczaju niepewnie spoglądać na to, czego nie rozumieli. Nieznana im zaraza ich zdaniem miała podłoże w arkanach magii. Kiedy znaleźli winnego ich przypuszczeniom, uznali, że parał się czarami, które sprowadziły zarazę na kłodzkich obywateli. W rezultacie spalono człowieka na stosie. Takie praktyki miały wówczas miejsca nawet w tych latach. Za ostatnią spaloną czarownicę Europy uważa się jednak Barbarę Zdunk.